czwartek, 12 września 2013

Pies o niejadalnym kolorze - część 1

Dzień jak każdy inny. Od momentu przymusowego urlopu zajmowałam się głównie chodzeniem po sklepach i przygotowywaniem wyprawki dla swojego kolejnego niechcianego dziecka. Kiedyś śmiałam się z ludzi łapiących wpadkę, drwiłam z tych co wpadali po raz drugi. Co mam więc zrobić? Wyśmiać siebie, że kolekcjonuje te wpadki?
– Konrad, co ty znowu robisz? – zapytałam swojego dziewięcioletniego syna.
– Sprawdzam, czy zawiera wszystkie z możliwych atestów bezpieczeństwa, a co? – Spojrzał na mnie, odgarnął brązowy włos z oczu i wyczekiwał.

– Aha. – Nie było mnie stać na nic więcej.
– Do kitu, nie ma melodyjki Mozarta.
– A co to za różnica? Wiesz synku, takie małe dzieci i tak nie znają się na klasyce.
– I przez takich rodziców jak ty, nigdy się nie poznają. – Poszedł sobie, obrażony wyszedł ze sklepu.
Wyjęłam telefon z torebki i wybrałam numer Darka. Odebrał po jakimś siódmym sygnale.
– Byłem w sądzie, rodzisz?
– Tak, jasne, w siódmym miesiącu. – Ten kto powiedział, że prokuratorzy są inteligentni życiowo był w błędzie. Tylko zaraz, zaraz, kto tak mówił? Mój były mąż.
– Po co więc dzwonisz?
– Z naszym dzieckiem jest coś nie tak.
– Ale byłaś u lekarza, robiłaś przecież badania… – Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się o czym on pepla.
– Darek! Ja mówię o Konradzie.
– Nie krzycz na mnie. Co z nim nie jest tak?
– „Co z nim nie jest tak”, wybacz, ale co ty miałeś z Polskiego? – Nie czekając na odpowiedź ciągnęła dalej. – Kiedy wybieraliśmy śpioszki pytał się czy to sto procent bawełny, kiedy grzechotki skrupulatnie pilnował od jakiego są wieku, kiedy…
– Amanda, on jest po prostu wrażliwy. Przejął się, że będzie w roli starszego brata. Czyta książki o niemowlakach. A jak chłopcy to przyjęli?
– Patryka odwiedziłam w ośrodku, będzie w nim jeszcze pięć miesięcy, do osiągnięcia pełnoletności. Jest zdziwiony, że zdecydowałam się na dziecko w tym wieku, ale chce Kazika.
– Kogo?
– Nie damy tak na imię, nie martw się na zapas.
– A co powiedział Kamil?
– Przypomniał, że moje wnuki mają dwa lata. Jest wściekły, że tyle czasu to przed nim ukrywaliśmy.
– To nie to, a dziecko, Amanda.
– To… to DZIECKO. Zadowolony? – zapytałam i poprosiłam ekspedientkę o znalezienie czegoś z Mozartem.
– Zadowolony. Czemu Kazik, a nie Kazimiera?
– Bo to chłopiec.
– Od kiedy wiesz.
– Jak dwóch miesięcy – wyznałam.
– I dopiero…
– Nie mogę teraz rozmawiać, nasz syn mi się zgubił i muszę zapłacić za bujaczek.
– Ja nie wiem jak my utrzymamy to dziecko, skoro zbankrutujemy zanim się urodzi.
– Nie marudź. – Zablokowałam klawiaturę i wrzuciłam telefon do torebki.
– Ten bujaczek i ten jest z melodią Amadeusza Mozarta – powiedziała ekspedientka.
– No to… zaraz, zaraz, jak on miał na imię?
– Kto?
–Mozart.
– Amadeusz. – I w tym momencie wiedziałam jakie imię będzie nosił mój czwarty syn.
Po wyjściu ze sklepu i dotarciu pod dom czekała mnie jeszcze większa niespodzianka. Jakieś coś, nieproszone coś stało przy samych drzwiach mojego pięknego domku, który był niedaleko centrum. Wybrałam więc numer mojego męża.
– Jeśli nie rodzisz, to po co dzwonisz?
– Sympatyczny jak zazwyczaj. Ja nie wiem Konrad co ja widziałam w twoim ojcu. – Spojrzałam w lusterko by dojrzeć syna.
– Ja nie miałem wpływu na to kto został moim ojcem, ty miałaś wpływ na to kto został twoim mężem. – Wymądrzał się parszywiec jeden, po ojcu to miał.
– Amanda, co się dzieje?
– Mężu, jakieś bydle stoi, a raczej siedzi przed naszym domem.
– Bydle w mieście.
– Pies! – wykrzyknęłam i patrzyłam na czarnego labradora.
– Nie krzycz. Spróbuj go jakoś przegonić – zaproponował.
– Pewnie, pójdę do garażu po widły i będę biegać w ciąży za tym bydlatctwem.
– Może jakieś „poszedł pies”.
No to zrobiłam co powiedział. Otworzyłam szybę w samochodzie i wydarłam się „poszedł a wont mi stąd”, a on dalej siedział. Nawet teatralne machanie ręką nie przyniosło rezultatów.
– Z czego się śmiejesz? – zapytałam, bo nadal miałam słuchawkę przy uchu i słyszałam wyraźny śmiech Dariusza.
– Z niczego, po prostu wyobraziłem sobie jak  to musiało wyglądać. Wejdźcie tylnymi drzwiami, a ja wrócę jak najszybciej się da.
Zrobiłam jak kazał i zajęłam się przygotowywaniem obiadu, Konrad w tym czasie przykleił się do szyby i patrzył na to psisko.
– Kupiłaś jabłka.
– Skończ się odchudzać, to się aż niezdrowe robi – odpowiedziałam mojej córce.
– Mówisz tak tylko dlatego, że tobie w obecnym stanie nie wolno – odcięła się, wzięła jedno jabłko z koszyka. Obcięłam od stóp do głów moją czternastoletnią córkę i musiałam przyznać, że była ładna, taka do mnie podobna.
– Nawet nie mam siły cię opieprzać. Widziałaś co się znajduje przed naszym domem?
– Tak, szedł za mną, gdy wracałam ze szkoły.
– Teraz przynajmniej wiem kogo za to winić.
Wtedy drzwi trzasnęły i pojawił się mój mąż, w garniturze i z teczką. Pocałował mnie w policzek i stojąc za mną przyglądał się temu psiakowi, co je było w oknie widać.
– Przecież on ci nic nie robi. Siedzi sobie tylko.
– Wyobraź sobie, że nie lubię mieć w swoim pobliżu czegoś co nie wiadomo co myśli i co knuje.
– I zdecydowałaś się na dzieci? – zapytał Darek.
– I to jeszcze na tyle? – dopełnił do Konrad.
– Może to jakiś rodzaj sadomasochizmu? – zapytała Ola.
– Zejdźcie ze mnie! – Pchnęłam Darka w ramie i wyminęłam. – Wiecie co! Lubię ryzyko, ale są granice brawury. Ten pies ma stąd zniknąć!
– Co ją ugryzło? – usłyszałam ja szeptem pyta Darek moją córkę.
– Nie wiem, wcześniej to chociaż mogła zrzucić na okres.
– Słyszałam!
– Amanda to tylko pies. Masz czwórkę dzieci, piąte w drodze, co ci szkodzi pies przed drzwiami?
– Są jakieś granice brawury, już mówiłam. Mógłbyś tego kundla przegonić, wezwać hycla, albo samemu się w niego pobawić?
– Zaniosę mu wody! – przerwał nam Konrad. Poderwał się natychmiast, podbiegł do stołu, wysypał dekoracje z porcelanowej, brązowej misy. Te dekoracje, które tyle czasu komponowałam i układałam. Pobiegł z moją porcelanową ozdóbką do zlewozmywaka.
– Zaczekaj synku, nie z kranu, weź przegotowaną – zaproponował Darek.
– Może szynki mu dajmy, pewnie jest głodny – dodała swoje trzy grosze Aleksandra, a ja patrzyłam na troje członków mojej rodziny jakby się z choinki urwali, albo nagle powariowali. Oddaliłam się do sypialni by nie uczestniczyć w tym…. w tym czymś.
Kiedy pojawiłam się w salonie to co zobaczyłam, sprawiło, że musiałam z piętnaście razy mrugnąć by w to uwierzyć. Konrad klękał na dywanie i głaskał to zapewne zapchlone bydle. Aleksandra kucała i pozwalała temu czemuś zlizywać makijaż ze swojego policzka. No i był jeszcze Darek, ten sobie po prostu stał, oparty o ścianę, pił kawę i przyglądał się tej scence z wyraźnym zadowoleniem.
– Co on tu robi? – zapytałam.
– Pogłaskaj go – zachęcał Konrad.
– Nie, syneczku, wolę nie.
– Amanda, ale zobacz jaki on milusi – wtrącił się Darek, odłożył kubek z kawą na stół i podszedł do psa, by go pogłaskać po łbie.
– Wolałam jak był sobie milusi na dworze.
– Ech – westchnął teatralnie.
– Słuchaj, nie musiałeś wpuszczać go od razu do domu, chyba, zgadza się? – Ze złości aż uderzyłam pięścią w stół.
– Ale drzwi tylko otworzyłem, sam wszedł.
– To bardzo cię proszę z łaski swojej teraz go wyprowadź.
– Daj mu już spokój, może się ten pies po prostu zgubił – dorzuciła swoje trzy grosze Ola.
– Bronisz Darka, to coś nowego. Zapisze w kalendarzu, powinni to ustalić świętem narodowym, jako zażegnanie ryzyka powstania trzeciej wojny światowej.
– Nie lubię twojego męża, to jest źle. Udaje, że go nie nie lubię jest jeszcze gorzej. Ty weź no się może w końcu matka zastanów, czego ty od życia chcesz. – Moja córka aż tak się zaangażowała w tą wypowiedź, że wstała z tych kucków i wpatrywała we mnie swoje ślepia.
– Nie tym tonem, a co do ciebie – tu zwróciłam się do Darka. – Skoro już go wprowadziłeś, to teraz go łaskawie wyprowadź.
– Mamo, ale jeśli on się naprawdę zgubił – powiedział wolno i dokładnie Konrad, prawie ze łzami w oczach.
– Jeśli się zgubił, syneczku, to dużo łatwiej będzie go znaleźć na dworze niż w naszym domu. – Starałam się być spokojna, ale jak tu być spokojną, gdy banda idiotów zwanych moją rodziną patrzy tylko jak mi życie uprzykrzyć, a ja przecież byłam w ciąży. Należał mi się spokój.
– Naprawdę? – dopytywał Konrad.
– Nie, ona cię kłamie – warknęła w jego stronę Aleksandra.
– Ola, przesadziłaś! – krzyknęłam, bo Konrad już zaczynał tulić psa i miał łzy w oczach.
– Wywalisz go, to jeszcze go coś przetrącić może, jakiś samochód, albo wrotkarz. – Teraz już mój syn mówił przez łzy.
– I widzisz co narobiłeś! – zwróciłam się w stronę mojego męża.
– Ja narobiłem? Ty narobiłaś. – Oczywiście nadal głaskał tego czarnego potwora. – Pies zostaje, potem rozwiesimy ulotki.
Jak usłyszałam jego ostatnie zdanie, to aż opadłam na fotel, który stał za mną, z wrażenia oczywiście. A to bydle wstało, podeszło do mnie i położyło mi swój łeb na kolanach i lizało mnie po dłoniach.
– Ha, widzicie? Lubi mnie.
– Ja tam byłabym bardziej przychylna teorii, że to ze strachu tak zareagował.
– A dlaczego tak uważasz? – zapytał Darek moją córkę i zdawał się trwać w wielkim zamyśleniu.
– Może, to dlatego, że o zwierzętach mówi się, że one lubią tylko dobrych ludzi, a złych wyczuwają na odległość – wymądrzał się Konrad.
– Braciszku, gdyby to było prawdą, to ten pies ze względu na twojego ojca nie podszedł by do naszego domu bliżej niż na kilometr.
– Ola, przesadzasz – zwróciłam jej uwagę.
– Ja przesadzam! Zastanów się w końcu kto jest dla ciebie ważniejszy, mąż czy dzieci. – Tupnęła nogą i pobiegła na górę.
– Daj spokój, minie jej. Bunt nastoletni kiedyś się kończy, przynajmniej tak pisze w poradnikach – powiedział Darek i stanął za mną. Poczułam jego dłonie na moich ramionach. To akurat było przyjemne uczucie. Robił okrężne ruchy po moich łopatkach.
– Przecież ty się śmiejesz z tych poradników.
– Nie z poradników, tylko z ciebie.
– Wielkie dzięki, wiesz?
– No, bo, kochanie, ty zawsze na wszystko znajdziesz jakiś poradnik.
– Tak jak wtedy, gdy kazałaś nam oszczędzać – przypomniał Konrad.
– Nie wracajmy do tego tematy, dobrze synek? – zapytał mój mąż.

– Pewnie, rozumiem doskonale co czujesz, ja też się dopiero po jakimś dłuższym czasie dałem radę otrząsnąć z tego traumatycznego wydarzenia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz